- Ty jesteś inna.
- Alec... - Nie próbuj mnie usprawiedliwiać. Gdybym był mężczyzną, któremu mogłabyś ufać, pozostałabyś dziewicą. A tymczasem zrujnowałem ci życie. Poczułbym się dużo lepiej, gdybyś za mnie wyszła. - Nie żałuję tego, co się stało. Długo rozmyślał nad tymi słowami, aż wreszcie westchnął z ironicznym uśmiechem. - Przerażasz mnie. - Na szczęście wiem dobrze, że jesteś odważny, więc chyba nie uciekniesz ode mnie ze strachu? - Nie miałem wcale zamiaru stać się taki, jaki dzisiaj jestem - powiedział po długiej pauzie. - Nawet taki nikczemnik jak ja marzy o wielkości jako osiemnastolatek. - A o czym marzyłeś? - Chciałem zaciągnąć się do kawalerii. - Uśmiechnął się smutno. - I bić Bonapartego. Łatwo mogła go sobie wyobrazić jako dziarskiego oficera, pędzącego na czele królewskiej konnicy, w pięknym mundurze. - Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Robert mi nie pozwolił, a jego słowo było prawem. - Odmówił kupienia ci patentu oficerskiego? - Chodziło mu o coś więcej. Widzisz, odziedziczył tytuł w wieku siedemnastu lat. Zawsze był dla nas raczej ojcem niż bratem. Sztywnym, odpowiedzialnym. - Pokłóciliście się? - Wręcz przeciwnie. Gdy matka nas porzuciła, staliśmy się sobie niesłychanie bliscy. No, może z wyjątkiem Jacka, ale to inna historia. Cała reszta tworzyła zawsze zwarty klan. Gdy z chłopców staliśmy się mężczyznami, Jack zaczął służyć w marynarce, bliźniacy w armii, a co do mnie Robert postanowił, że muszę przedłużyć linię rodu, skoro inni mają niewiele szans na przeżycie. Czy możesz sobie wyobrazić mnie w roli księcia? Ale Robert uznał, że muszę czuwać nad rodziną, gdyby jemu się coś stało. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza. Nie mogłem go zlekceważyć. Powiesiłem więc na kołku błyszczącą szablę i zostałem. - Twoje oddanie bratu jest godne podziwu. - Zdołał zjednoczyć wokół siebie rodzinę. To najlepszy człowiek, jakiego znam. No i w ten sposób, gdy moi bracia zostali bohaterami, ja wiodłem łatwe życie w Londynie. Bawiłem się, grałem wysoko, trwoniłem pieniądze, zalecałem się do każdej panny, biłem o byle zniewagę. - Pojedynkowałeś się? - Nie można tego uniknąć, będąc hulaką. - Dlatego jesteś świetnym szermierzem? - Nie chwal mnie, cherie - odparł cierpko. - I tak jestem samochwałem. Nazywano mnie wodzem londyńskich hulaków. O tak, zdobyłem sobie wtedy złą sławę. A potem wojna się skończyła. - Twoi bracia wrócili? - Na całe szczęście. Później Robertowi urodził się syn. I odtąd sam nie wiem, po co właściwie żyję. - Prychnął gniewnie. - Po co ja ci to wszystko mówię? Becky pocałowała go w policzek. - Jesteś kimś dużo lepszym niż tylko londyńskim hulaką. Jesteś wspaniałym człowiekiem. - Mhm. - Rozważał przez chwilę jej słowa. - Mówisz, że wspaniałym? - Tak. - W porządku. Wierzę ci. Uśmiechnęła się do niego szczerze. - Oczywiście, że istniał powód, dla którego zostałeś w Londynie, tylko wtedy go jeszcze nie znałeś. - Chyba już wiem, co to było. Boże, jak ja cię pragnę. - Pocałował ją mocno. Jęknęła w odpowiedzi, obejmując go. Nagle Alec znieruchomiał i pokręcił głową. - Nie możemy tego więcej robić. Rozumiesz?