to, by ich nie nakryto i by móc wychowywać Irinę jak
własne dziecko. Do diabła z prawem. Motywacje Joannę były jasne. Od lat marzyła o macierzyństwie, które udaremniała bezpłodność męża, i doszła już do takiego stadium rozpaczy, że zrobiłaby niemal wszystko. Z Tonym sprawa nie wyglądała tak prosto. Mimo zapewnień Joannę, że nie ma w tym jego winy, miał do siebie pretensje o to, co uważał za defekt, a rozpacz żony napawała go ciągłym poczuciem winy. Pomysł skorzystania z banku nasienia uznał za obraźliwy, a kiedy w końcu, po długiej walce wewnętrznej, zgodził się na adopcję, zbiły go z tropu dociekliwość i obcesowość pytań natury osobistej, jakimi zasypały ich władze. - Nigdy nie pozwolą nam na adopcję - powiedział głucho żonie po kolejnym spotkaniu. - Niech no tylko dorwą moją kartotekę... - Ale to przecież było wieki temu! - Tłukłem ludzi po pijaku - przypomniał jej zadziwiająco zgodnie z prawdą Tony. - Mnie nigdy nie uderzyłeś. - I pewnie byłbym cholernie dobrym ojcem. Ale ta kartoteka... - A może po prostu uprzedźmy pytanie i sami im powiedzmy - zaproponowała Joannę. - Zanim się do tego do-kopią. Możemy śmiało ich poinformować, że od lat nie tknąłeś alkoholu. - To byłoby kłamstwo. - Nie przeszkadza mi to. - Mnie także - przyznał Tony - ale wystarczy, że pofatygują się Pod Koronę i Kotwicę i zaczną węszyć. W końcu dali za wygraną, ale kilka miesięcy później widzieli w telewizji powtórkę programu o losie rumuńskich sierot po rządach Ceausescu. Już w trakcie oglądania Joannę zaskoczył fakt, że Tony nie tylko nie zmienił kanału, ale nawet nie wstał po piwo. Dopiero po zakończeniu otworzył puszkę, wypił wszystko duszkiem, a potem usiadł na sofie obok Joannę i wziął ją za rękę. - Dlaczego nie my? - spytał. - My - co? - To. - Wskazał jej głową telewizor. - To jest właśnie coś dla nas. Wreszcie mogłabyś mieć to, o czym marzysz najbardziej na świecie. I ja także. - Ale te wszystkie formalności, uzgodnienia i w ogóle... Przecież nie znosisz tego. - Tym razem może być inaczej. Pomoglibyśmy jednemu z tych maluszków, wyrwalibyśmy go z tego pieprzonego koszmaru. Może tam na miejscu nie byliby tacy cholernie wybredni. - Sama nie wiem... - Pomyśl o tym, kochanie. Mielibyśmy własne dziecko. Pomoglibyśmy. - Umilkł na chwilę. - Może