swojego me¿a, tłumaczyła sobie, po prostu musi znalezc
odpowiedzi na kilka pytan. Tak szybko, jak to mo¿liwe. A jednak przegladajac le¿acy na biurku kalendarz, nie mogła pozbyc sie poczucia winy, jakby naruszała czyjas prywatnosc. - Głupia, to przecie¿ twój ma¿. Nie macie przed soba tajemnic. Ale wiedziała, ¿e to nieprawda. Czuła, ¿e jest inaczej, ¿e maja przed soba wiele tajemnic, ¿e ¿yja wsród sekretów i kłamstw... Dosc! Sama doprowadza sie do obłedu. Jeszcze troche, a naprawde postrada rozum! Wyprostowała sie i dokładnie przejrzała kalendarz, czytajac wszystkie zapisane w nim daty, miejsca i nazwiska w nadziei, ¿e natknie sie na cos, na jakas przypadkowa notatke albo imie, które wyrwie jej pamiec z letargu. Wypadek miał miejsce prawie osiem tygodni temu, wróciła wiec do dnia, kiedy jej ¿ycie omal nie dobiegło konca. Ale ta strona była czysta. Pusta. - Cholera - mrukneła pod nosem. Czuła sie tak, jakby na trudnej i wyboistej drodze do odzyskania przeszłosci napotkała dodatkowa przeszkode. Wiekszosc kartek była pokryta notatkami pisanymi długopisem lub ołówkiem. Robiły je dwie osoby, ró¿nica w charakterze pisma była wyraznie widoczna. O lekcji jazdy konnej Cissy i kolacji u Robertsonów przypominały miekkie, płynnie łaczace sie ze soba litery. Terminy słu¿bowych spotkan Aleksa i daty gier w golfa i squasha zanotowano bardziej zamaszystym, ostrym charakterem. Wzieła do reki pióro i napisała na kartce swoje imie. Porównała swoje pismo z tym z kalendarza. Było inne, bardziej wyraziste i mniej porzadne ni¿ pismo Marli... a mo¿e to ju¿ 122 choroba psychiczna? Ponownie skresliła na kartce swoje imie. Potem imie Aleksa. I Nicka. Mo¿e ró¿nica została spowodowana wypadkiem. Tego nie mo¿na wykluczyc, ale ciagle czuła sie jakos dziwnie... niesamowicie... Pióro wypadło jej z dłoni. Musi sie pozbyc wra¿enia, ¿e cos tu nie gra. Czepia sie nieistotnych szczegółów, bez ¿adnej przyczyny. A co z podró¿a do Santa Cruz? Dlaczego w kalendarzu nie ma nic na ten temat? Mo¿e chciała odejsc od Aleksa. Ale dziecko? I Cissy... A mo¿e to był niezaplanowany wczesniej wypad, nagła, niespodziewana decyzja? Nie. Nie zostawiłaby dzieci. Czuła, ¿e cos takiego zupełnie do niej nie pasuje. Zaniepokojona otworzyła kalendarz na czesci adresowej. Jak brzmiały te nazwiska, które zda¿yła ju¿ poznac? Robertson? Phil i jego ¿ona, Linda, znajdowali sie na liscie. Lindquist... Joanna Lindquist, tak, ona te¿ przysłała kartke do szpitala. Joanna i Ted. Miller... Randy i Sonja. Oboje byli tu zapisani, ale pózniej imie Sonji zostało wykreslone, jakby umarła albo wyjechała... Sztywnymi palcami przewróciła kilka kartek, szukajac nazwisk zaczynajacych sie na litere D. Miała nadzieje, ¿e znajdzie tu Pam Delacroix, ale w kalendarzu nie było nikogo o tym nazwisku.