- Mo¿e pózniej bedzie lepiej - powiedział Nick bez
przekonania. Wsiedli do furgonetki i wyjechali z parkingu. Pote¿ne drapacze chmur rzucały cien na ulice miasta i spieszacych chodnikami pieszych. Ryksze i rowery wyprzedzały sunace powoli samochody. Gdzies, kilka przecznic dalej, wyła syrena. - Czy Alex powiedział ci, gdzie wczoraj pojechał? - spytał Nick. - Nie widziałam sie z nim dzisiaj. Nawet nie jestem pewna, czy wrócił do domu - przyznała Marla. - Carmen powiedziała mi, ¿e miał dzis rano jakies spotkanie. - To nie była jego pierwsza nocna eskapada. - Nick spojrzał na znaki i skrecił w lewo. - Tamtej nocy, kiedy zabrał cie do domu po wizycie u doktora Robertsona, te¿ gdzies pojechał. Nie wspomniał ci o tym? - Nie - powiedziała Marla, zaciskajac palce na podłokietniku. Czuła nerwowe łaskotanie w ¿oładku. - To, co robi mój ma¿, jest dla mnie tajemnica- stwierdziła. Próbowała znalezc jakies usprawiedliwienie dla postepowania Aleksa, ale nic nie przychodziło jej do głowy. - Wiem, ¿e jest w trakcie jakichs bardzo wa¿nych negocjacji z japonskimi inwestorami, ale poza tym nie mam pojecia, czym sie zajmuje. - Nie sadzisz, ¿e to dziwne? Marla zasmiała sie, ale bez wesołosci. - Całe moje ¿ycie jest dziwne, Nick - odparła. - Mam me¿a, który mi nie ufa, córke, która mnie odrzuca, tesciowa, która uwa¿a, ¿e potrzebuje stałego dozoru, dziecko, które własnie sobie przypomniałam, ojca, który mnie nienawidzi i uwa¿a za intruza, i szwagra, który... który... 334 - Który co? Marla zamilkła. Nie umiała przyznac sie do tego, co czuła do Nicka. Nie mogła mu przecie¿ powiedziec, ¿e ja pociaga, ¿e pod jego dotykiem miekna jej kolana, a krew zaczyna wrzec w ¿yłach. - Który... który mnie niepokoi - powiedziała w koncu, a Nick usmiechnał sie krzywo, słyszac to niedopowiedzenie. - Tak czy inaczej nie wyglada to j ak „Pełna chata” i ma niewiele wspólnego z typowa szczesliwa, amerykanska rodzina. Tak, Nick, uwa¿am, ¿e to dziwne. Bardzo dziwne. Mam tylko nadzieje, ¿e rozeznam sie w tym wszystkim, zanim do reszty postradam zmysły. - Albo zanim ktos cie zamorduje - dodał z powaga Nick. - Zamorduje? - powtórzyła zdumiona. Nie, nie da sie zwariowac. Nie wezmie udziału w ¿adnej melodramatycznej paranoi. Rozwa¿ała wprawdzie mo¿liwosc, ¿e ktos usiłuje pozbawic ja ¿ycia, ale w koncu zawsze odrzucała ten pomysł. Uwa¿ała, ¿e strach podsuwa jej takie mysli. Teraz, kiedy usłyszała to od kogos innego, poczuła nagle, ¿e to mo¿e sie okazac realne. Jednak nie chciała w to uwierzyc. - Pomysl o tym - upierał sie Nick. - Tamtej nocy, kiedy wydarzył sie wypadek, widziałas kogos na drodze, kogos, kto próbował cie oslepic, prawda? - Có¿, mo¿e. - To mogło byc zaplanowane. - Nick ostro wszedł w